Producenci z Universalu mocno wierzą w życie po śmierci, dlatego postanowili dać "Mumii" kolejną szansę. Najnowszy reboot tego klasycznego tytułu ma dać początek serii "Dark Universe". Po seansie pierwszej części cyklu pozostaje mieć nadzieję, że film Alexa Kurtzmana to tylko złe dobrego początki, a nie próbka tego, co przyniosą ze sobą kolejne tytuły.
Podczas gdy wersja z 1999 roku łączyła humor z przygodą w stylu "Indiany Jonesa", w nowym wcieleniu "Mumia" nie przypomina już filmu dla pogrobowców kina nowej przygody, ale dziwaczną gatunkową hybrydę. Czegóż tu nie ma? Są stylistyczne odpryski "Kodu da Vinci", sceny żywcem wyjęte z "The Walking Dead", są sekwencje godne katastroficznych superprodukcji Michaela Baya i dziesiątki scen wypożyczonych z popularnych filmów akcji. Templariusze spotykają egipskich bogów, marines pracują ramię w ramię z naukowcami, Irak łączy się z Egiptem, a tajemnicza organizacja szuka demonicznych artefaktów. Są pościgi, strzelaniny, opętania, komediowe gagi i romantyczny wątek mający spajać całą tę stylistyczną szamotaninę.
Kurtzman i spółka próbują połączyć różne gatunkowe klisze, ale "Mumii" brakuje fabularnego kręgosłupa, który nadawałby kształt ich filmowi. Historia egipskiej władczyni, która powraca do żywych, okazuje się niemal dwugodzinnym wideoklipem, w którym jedna efektowna scena goni kolejną, a przeszkody na drodze bohaterów pojawiają się jak żółwie na trasie Super Mario. Ale ta feeria widowiskowych obrazków pozbawiona jest jakiegokolwiek sensu.
Oglądając film Kurtzmana można się poczuć jak małe dziecko, które usypia przy szumie włączonego odkurzacza. Mimo natłoku niekończących się atrakcji, dziesiątek eksplozji i efektownych ujęć "Mumia" wprowadza w błogą senność. Głównie dlatego, że bohaterowie nie są dość ciekawi, by unieść tę historię i na dłużej skupić uwagę widzów.
Niemal wszyscy naszkicowani są wątłą kreską – Tom Cruise wciela się w cynicznego Piotrusia Pana, Annabelle Wallis – w dzielną badaczkę skrywającą tajemnicę, a Russel Crowe jako doktor Jekyll i pan Hyde odgrywa tylko kilka efekciarskich scenek. Całość mogliby uratować aktorzy drugiego planu – magnetyczna Sofia Boutella jako egipska bogini w fazie manii i Jake Johnson wcielający się w przyjaciela postaci Cruise'a. Problem w tym, że Boutella ma niewiele do zagrania, a świetny Johnson po raz kolejny zostaje potraktowany jako komediowy samograj i wciela się w śmieszkowatego Sancho Pansę.
Prawdziwą klątwą filmowych "Mumii" jest chroniczna melodramatyczna niepełnosprawność. W wersji z 1999 roku między seksowną Rachel Weisz i plastikowym Brendanem Fraserem nie było choćby śladu erotycznego napięcia. Nie ma go też w filmie Kurtzmana. Tom Cruise i Annabelle Wallis są w miłosnym duecie tak nieciekawi, że więcej erotycznego napięcia znajdziemy w relacjach z prac polskiego sejmu.
I jeśli "Mumia" ma być zaproszeniem do nowego "Mrocznego Uniwersum", nie wróży to dobrze planowanej serii. Ale może następnym razem twórcy zdecydują się napisać porządny scenariusz zamiast jedynie pasożytować na popkulturowych klasykach. Oby.